Konieczna reforma
- thinkpomysl
- 20 lip 2019
- 3 minut(y) czytania
Od kilku dni w mediach możemy usłyszeć, że tysiące uczniów nie dostało się do wymarzonych szkół średnich. Winą ma być podwójny rocznik i związany z tym brak miejsc w szkołach. W konsekwencji wielu uczniów mieć będzie stracone wakacje, bo do ostatniej chwili szukać będzie placówki dla siebie, a wielu całkowicie zostaną złamane życiorysy... No, bo co jeśli wybitny humanista będzie zmuszony pójść do technikum? To przecież stracone życie!
Oczywiście, w tym roku w niektórych szkołach średnich miejsc jest mniej (w stosunku do liczby ubiegających się) niż w poprzednich latach. W większości placówek ilość miejsc jest jednak porównywalna. Jak to się więc stało, że tysiące uczniów nie dostało się do żadnej z wybranych przez siebie szkół? Niestety, ale odpowiedź może być druzgocząca dla uczniów i rodziców, ale przede wszystkim dla tych drugich. Nie będzie też przyjemna i dla nauczycieli, bo i oni są w to zamieszani. W tym roku po raz pierwszy od wielu lat absolwenci podstawówek musieli zadecydować o swojej przyszłości w zakresie kształcenia. Zadecydować o rok wcześniej niż było to w poprzednich latach, zadecydować w obliczu nowego egzaminu i nowej podstawy programowej. Żeby oszczędzić uczniom stresów oraz dodać otuchy i pewności siebie swoim podopiecznym wielu nauczycieli lekko zawyżało oceny - innymi słowy, gdy komuś ocena końcowa się wahała, to raczej wystawiano tę lepszą niż gorszą. I to nierzadko bez wcześniejszego odpytywania, czy specjalnych sprawdzianów z całości materiału. Za takim ulgowym traktowaniem uczniów szedł też strajk nauczycieli, a raczej to, że przez wiele dni lekcje się nie odbywały. Uczniowie i ich rodzice mieli żelazny argument: "Chcieliśmy poprawić stopnie, ale strajk nam to uniemożliwił!". Podbudowani wysokimi ocenami swoich pociech rodzice z chęcią zapisywali je do samych najlepszych szkół, zupełnie nie biorąc pod uwagę tego, że do żadnej z nich mogą się nie dostać. Nie brali też pod uwagę nierzadko odstających od wspaniałego świadectwa (z biało-czerwonym paskiem) wyników egzaminu ósmoklasisty. W końcu to był pierwszy taki test, nie można się porównać z innymi latami, więc pewnie ma drugorzędne znaczenie - jak wielu rodziców tak pomyślało? Na pewno bardzo wielu, bo rozżaleni rodzice wielokrotnie na łamach mediów wspominają o fantastycznych ocenach końcowych swoich dzieci, które nie wystarczyły, by dostać się do liceum, a o egzaminach zdanych na co najmniej 90% jakoś nie wspominają... Czy w przypadku ostatnich gimnazjalistów też zadziałał podobny mechanizm? Na pewno w mniejszym stopniu, choć wielu nauczycieli dla podkreślenia prestiżu ostatniego rocznika, mogło nagrodzić uczniów nieco podkoloryzowanymi notami.
Rodziców i uczniów zgubiła więc ambicja, a nie zbyt mała ilość miejsc. W wielu miastach, czy powiatach umożliwiono uczniom zapisywanie się do dowolnej liczby szkół, więc nie powinny dziwić niekończące się listy nieprzyjętych. Tak, czy owak - już za parę dni okaże się, że jest wiele miejsc w mniej prestiżowych liceach i cały ten kurz z niby chaosu opadnie. Trzeba tutaj wyraźnie podkreślić, że zmiany w systemie edukacji były potrzebne. Likwidacja gimnazjów była jednym ze sposobów na poprawę jakości kształcenia w szkołach podstawowych. Sześcioletnie podstawówki kończyły się wcześniej niewiele wnoszącym sprawdzianem, który w rekrutacji do gimnazjów nie odgrywał praktycznie żadnej roli, a sam był bardzo niemiarodajny chociażby w ocenie uczniów z wiedzy przyrodniczej, czy historycznej. Nauczyciele z podstawówek czasem zbyt odpuszczali uczniom, bo w końcu w gimnazjum będą uczyć się tego samego, tylko w wersji rozszerzonej, a nauczyciele z gimnazjów nieraz wściekali się, że szkoła podstawowa nie dała wystarczających podstaw do płynnego zgłębiania wiedzy. Obecnie kończący szkołę podstawową egzamin ma już ogromne znaczenie jeśli chodzi o dalszą edukację i tak powinno być.
Oczywiście, można było wprowadzić minimalny próg w sprawdzianie szóstoklasisty, jak i w teście gimnazjalnym bez przekroczenia którego nie otrzymywałoby się świadectwa ukończenia szkoły i konieczne byłoby powtarzanie klasy. Można by też po prostu rozszerzyć naukę w liceach do czterech lat (bez zmian w pozostałych typach szkół średnich), a co za tym idzie zwiększyć liczbę obowiązkowych przedmiotów do zdania na maturze. Tak, może takie rozwiązania byłyby lepsze. Ale chyba zbyt przerażające, co pokazuje tegoroczna rekrutacja, która wg oczekiwań wielu powinna przestać być rekrutacją w klasycznym słowa znaczeniu, tylko zwykłym przyjmowaniem absolwentów do tych placówek, gdzie chcą iść, choć wyniki w nauce na to nie pozwalają.

Comments