top of page

Kadr z filmu Chopper (Chopper). Produkcja: Australia; Rok 2000, Reżyseria: Andrew Dominik; Produkcja: Michele Bennett

Chopper

"Pełnokrwiste kino". Jeśli ktoś decyduje się na seans filmu opatrzonego takim hasłem to albo kocha przelewającą się na ekranie krew, albo dostrzegając, że dany film to nie horror, a dramat decyduje przyjrzeć się każdemu pikselowi obrazu i poczuć smak krwi, ale mimo to nie zostać wampirem. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy. No, dobra, trochę drętwy wstęp za nami, ale jakiś prolog zawsze musi być.

Na duży plus zasługuje wyjaśnienie, że film to "swobodna interpretacja prawdziwych wydarzeń", a nie absolutny real bez cienia dodawanej fabuły. W ten sposób historia mężczyzny będącego zwykłym gościem, którego nie muszą obawiać się zwykli ludzie nabiera szczerości, oczywiście, tej w filmowym wymiarze. Chopper już od samego początku zaskakuje widza... Czym? No, właśnie! Trudno jest choćby naszkicować jego psychikę, ale dlatego, że z wrażenia upuściliśmy ołówek i nie mamy najmniejszej ochoty go podnieść. Podejrzewamy, że tytułowy bohater może mieć poważną chorobę psychiczną, która powoduje niekonsekwencje w zachowaniu. Nie zdajemy sobie sprawy, że sadomasochizm to tylko zasłona dymna, a prawdziwy pożar, który cechuje osobowość Choppera jest nie do ugaszenia.

Nie mam co opisywać szczegółowych wydarzeń z jego życia, bo opisy nic nie dadzą, to trzeba zobaczyć, bo realizm naprawdę zwala z nóg. Z każdą kolejną sceną widz usiłuje się zaprzyjaźnić z kryminalistą numer 1, zwłaszcza, że kiedy żartuje, to wychodzi na to, że to naprawdę dobry człowiek zepchnięty do ostateczności. Może to właśnie dobroć, a przynajmniej chęć dostrzeżenia jego efektów skłoniła Choppera do specyficznych zachowań i specyficznego podejścia do moralności?

Klasyczne życie gangstera? Nie, to nie to. To coś o wiele więcej od hołdowania zasadom Kodeksu Hammurabiego. Można uznać, że mamy do czynienia z przeniesieniem ich do współczesności, które odbywa się w analogiczny sposób jak ponowne wejście zresocjalizowanego człowieka w życie społeczne. W obydwu przypadkach mamy bowiem do czynienia z trudnościami, właściwymi także dla nas, nawet jeśli nigdy nie byliśmy w więzieniu. Zaczynamy lubić Choppera, by po chwili przypomnieć sobie o więzieniu i powodów dla których się tam znalazł. Nie akceptujemy tego, mamy ochotę wyłączyć film, ale jednocześnie ciekawość wygrywa i chcemy sprawdzić co stanie się dalej, czy bohater zrozumie, że ze złem trzeba walczyć w inny, mniej skuteczny sposób?

Film "Chopper" to drzwi do zupełnie innego świata, nie chodzi tylko o świat przestępców, w tym tych z zaburzeniami psychicznymi, ale po prostu o wejście do umysłu człowieka, który patrzy na świat inaczej niż my. Inaczej, tzn. intensywniej, a nie całkowicie odmiennie. Użyłem jednak słowa "inaczej", by ukryć fakt, iż w twarzy Choppera może każdy z nas dostrzec siebie. Wystarczy tylko zwiększyć kontrast. Może dzięki temu nieco rozczarowane osoby przejrzałyby na oczy. Chcemy zapomnieć o filmie, ale to nie takie proste, bo postacie wzbudzające sprzeczne emocje i to niemożliwe do uchwycenia w zakresie tego, gdzie mamy jeden, a gdzie drugi koniec w zakresie moralności zostają nam w głowie i nie chcą wyjść. Pewnie dlatego, że czują się jak u siebie.

Psychika Choppera jest skomplikowana, ale przecież nasza również. Sami komplikujemy swoje życie w zakresie tego co jest dobre, a co złe. Po chwili namysłu nie możemy więc zarzucić tego Chopperowi. Nie możemy mieć pretensji o to, że zmienia pewne fakty, nadając swoim czynom jakby nowe wyjaśnienie. Głębia bowiem pozostaje ta sama, w przeciwieństwie do naszych zachowań. Wychodzi więc na to, że Chopper jest bardziej zaawansowany moralnie niż większość z nas. Tytułowa postać co prawda krzywdzi innych, ale są to osoby, które kocha, zadaje ból tym, dla których chce dobrze. Przeprosiny wypowiadane po zadaniu śmiertelnych ciosów zdają się być poważne i szczere. Wynikają ze zrozumienia popełnianych błędów, które jednak są sprzeczne z dążeniem do dobra, którego pragnie. W końcu to "świat nie lubi Choppera", on sam "nikogo nie nienawidzi".
Fakt, iż nieraz występuje w roli pokrzywdzonego sprawia, że przeciętny widz nadaje mu prawo do "mocnych działań", a co więcej daje sposobność by w podobny sposób spojrzeć na wszystkich(zapewne o wiele łagodniejszych przestępców), którzy po wyjściu z więzienia mają trudności z powrotem do społeczeństwa. Może to dobrze, może źle. Każdy musi ocenić sam, czy będzie potrzebował kiedyś umiejętności, których nie brakuje bohaterom filmu.

Mimo tego wszystkiego czuję pewien niedosyt. Czy wynika on z niewielkiej (w moim przekonaniu) krwistości, czy też braku przełomowych chwil, na które czekałem? Tego nie wiem. Wiem na pewno, że muszę się zastanowić nad pytaniem: Czy Chopper chciał być sławny, czy po prostu dobry? Czy likwidował plugastwo po to, by napisać bestseller, czy jedynie dla szerzenia dobra? Ale czy motywacja jest w tym przypadku rzeczywiście najważniejsza?

 

http://www.filmweb.pl/Chopper

 

Kadr z filmu Skrawki (Gummo). Produkcja: Stany Zjednoczone; Rok 1997, Reżyseria: Harmony Korine; Produkcja: Cary Woods, Scott Macaulay, Robin O'Hara

Skrawki

To będzie studium beznadziejności. To moja pierwsza myśl po przeczytaniu krótkiego streszczenia. A analiza beznadziejności może być tylko jeszcze bardziej beznadziejna. W końcu całościowy bezperspektywiczny obraz jest o niebo lepszy niż jego poszczególne składniki. Istnieje przecież coś takiego jak wewnętrzna neutralizacja. By jednak całkowicie odciąć się od beznadziei dostrzegalnej pod każdym kątem, trzeba właśnie zbadać czynniki pierwsze. Mało kto ma na to ochotę. Właśnie dlatego niektórzy nawet gdy pojawiają się okoliczności nie mają zamiaru z nich korzystać.

Czy film "Skrawki" ułatwić może przełamanie się tych, którzy wszystko widzą w czarnych barwach, czy może jeszcze poczerni tą czerń? Odpowiedź na to pytanie przyjdzie później, teraz zajmijmy się ogólnym szkicem dramatu.

Gdyby spojrzeć na bohaterów filmu, a konkretnie na ich wiek, to doszlibyśmy do wniosku, że będzie to pewnie film przygodowy dla młodzieży. Rzeczywistość w nich przedstawiona wygląda na zbyt piękną, by mogła być prawdziwa, ale mało kto dochodzi do wniosku, że bliższe prawdy jest odwrócenie wszystkiego o 180 stopni. O tyle samo stopni ile człowiek pragnie odwrócić się od ekranu komputera, bądź telewizora by uniknąć scen zabijania kotów. Kto by pomyślał, że małe miasteczko bez perspektyw rozwoju doprowadzi do tak wielkiej frustracji. Frustracji, którą bohaterowie odczytują jako nudę, ale nawet i tego sobie w pełni nie uświadamiają, bo zamknęli się w świecie, który rozumieją, w "zabawach", które dają im przyjemność, nawet nie pozwalają uciec od rzeczywistości, bo oni opuścili ją już dawno, są po prostu konieczne, by jakoś żyć.

Świat, który widzimy jest beznadziejny, ale przez zmianę podejścia do życia, kompletne zobojętnienie widoczne w braku tematów tabu, ze spokojem opowiadanie o wszelkich patologiach, nawet o molestowaniu seksualnym bohaterowie uczynili ze szczerości priorytet i możliwość pochwalenia się nim, co motywuje ich do egzystencji. Szczerość w zakresie swoich pragnień ułatwia taplanie się w tym, co najgorsze, co zabija powoli. Używki, seks, zabawy odsłaniające skłonność do przemocy, prostytuowanie się - to wszystko dominuje w życiu w szczególności najmłodszych mieszkańców Xenii. Otoczenie zgadza się na wszystko, na takie zachowania młodych, bo przecież dorośli nie stanowią wzoru. Czyżby to miejsce było przeklęte, każdego skazywało na wędrówkę ku zatraceniu?Coś w tym musi być. Chyba ciemność, która sama nie odchodzi, potrzebne jest poruszające się światło. Nikt jednak nie chce przynieść jego źródła, bo wszyscy boją się zarażenia. Racjonalizują swoje zachowania przekonując, że gdzieś musi być beznadziejnie, by gdzieś indziej było świetnie. Nie udzielają więc pomocy, choć jest potrzebna. Wolę zostawić degradację, uznać ją za swoisty element rozwoju...
Film nosi tytuł "Skrawki". I faktycznie ukazano w nim strzępy życia wielu bohaterów. Skrawki, które jednak pozwalają poznać ich całkowicie. Nie stanowią elementu odreagowania, likwidacji napięcia, bo za mało w nich elementów zaskoczenia. Jest za to pełnia zwykłości. I tak właśnie poznaje się ludzi, którym trzeba pomóc. Nie trzeba znać ich życia od podszewki, wystarczy tylko fragment. Niestety, ale wielu z nas wciąż tkwi w przekonaniu, że widziało za mało by oceniać dane zjawisko, czy osobę. Czasem to się sprawdza, ale nie w takich chwilach, gdy instynktownie powinno się poczuć, że coś jest nie tak. Niektórzy jednak takie instynkty u siebie wyciszają. Wolą za to szaleć wykorzystując inne...
Zadam więc jeszcze raz pytanie: Czy film "Skrawki" ułatwić może przełamanie się tych, którzy wszystko widzą w czarnych barwach, czy może jeszcze poczernić tą czerń? I od razu odpowiem: Nie, nie jest w stanie, bo potrzebujący pomocy mogą sobie pomóc tylko w wyjątkowych przypadkach, w pozostałych są skazani na łaskę innych. I to właśnie do tych innych, przede wszystkim do wiecznych optymistów jest skierowany ten film. Do tych, którzy poruszają się tylko jedną ścieżką, nie próbują nigdy innych, bo a nuż zobaczą tam coś zarówno przeraźliwego, jak i prawdziwego...
Jest jeszcze króliczek. Bardzo ciekawa postać, którą naprawdę trudno rozgryźć w filmie zrealizowanym tak naprawdę w formie paradokumentu. Interpretacji może być wiele, dlatego też nie gwarantuję, że moja jest słuszna. Sądzę jednak, że króliczek przedstawia bohaterom prawdę o świecie, w którym przyszło im żyć. Zauważmy, że uszczęśliwia bohaterów, pozwala na realizowanie własnych przyjemności. Żaden z nich jednak nie dostrzega jego głębi, faktu, że skoro chłopiec przebrany za różowego królika wydaje się jakby nie z tego świata, to ci co go widzą, a nawet z nim obcują też muszą pochodzić z miejsca, gdzie zniknęła gdzieś prawda o konsekwencji własnych zachowań, braku życiowego celu...

 

http://www.filmweb.pl/film/Skrawki-1997-32704

Kadr z filmu Oslo, 31 sierpnia (Oslo, 31. august). Produkcja: Norwegia; Rok 2011, Reżyseria: Joachim Trier; Produkcja: Hans-Jørgen Osnes, Yngve Sæther; Dystrybucja: Aurora Films

Oslo, 31 sierpnia

Uzależnienia są motywem wielu filmów. Czasem jest to motyw przewodni, czasem występuje on w tle. Niemalże zawsze jednak skoncentrowany jest on wokół wpadania w szponu nałogu, walki z nim. Gdy dochodzi do poproszenia o pomoc, to najczęściej temat jest zamykany, tak jak wiele bajek słowami "i żyli długo, i szczęśliwie". Nie lubię więc zbytnio filmów, które nie mówią nam prawdy o problemie nałogu (chyba, że są to filmy bardzo głęboko wchodzące w uzależnienie, jak "Requiem dla snu"). Nie lubię też gadki bardzo często ciskanej w szkołach wg której terapia jest punktem krytycznym, bo którym będzie już tylko lepiej. Tak jednak nie jest i w "Oslo, 31 sierpnia" dokładnie widzimy dlaczego. Prawdą nie jest bowiem stwierdzenie, że najgorszym etapem jest sięgnięcie po używkę najcięższego kalibru, a bój o odcięcie się od środków odurzających jest najbardziej wyczerpującym z możliwych przeżyć. Nie, najgorszym momentem jest upadek na samo dno. A człowiek upada, gdy uda mu się pokonać używki. I wtedy zaczyna się najcięższa praca. Osoba wymęczona po szarpaniu się z samą sobą i dodatkowo obolała po zrzuceniu na ziemię, musi zacząć budować swój świat od nowa. Mało kto mówi, że tak jak Anders można nie mieć na to siły. A to jest właśnie podstawowy problem.
Ponowny start to wielkie wyzwanie. Nawet wsparcie bliskich może nie pomóc, bo radosna przeszłość (przynajmniej jej radosny fragment, który powinien być wzorem, motywacją do działania) uświadamia, że nie może być tak po prostu kontynuowana. To dobija, a powinno pomóc. Ludzie wracają tak gdzie zakończyli pewien etap swojego życia i ogarnia ich czarna rozpacza, bo nie mają siły odbudować tego, co stracili. Mając do wyboru dalszą przeszłość i ta bliższą nierzadko decydują się kontynuować, to co niedawno zerwali. Nawet jeśli na widoku jest szansa, jest już wydeptana ścieżka, np. w postaci miejsca satysfakcjonującej pracy, to rezygnuje się z tego w przekonaniu, że się nie uda. Trzeba bowiem nie tylko walczyć o to co się utraciło, o swój dorobek, ale również o oderwanie łatki "narkoman".
To tak jakby wpatrywać się w samochód za miliony który zawsze pozostanie nieosiągalny. To znaczy można mieć nadzieję, że wygra się w totolotka, ale trzeba mieć też odwagę, by zagrać. Andersowi zabrakło tej odwagi, każdy kontakt z dalszą przeszłością tylko zbliżał do tej najbliższej, do tego "w czym jest dobry". Poczucie przeznaczenia jest silne, czy zwycięży w przypadku 34-latka?
Nasuwa się pytanie: co mają robić najbliżsi, by pomóc tym, którzy wyszli na prostą? Przede wszystkim wybaczyć. Anders nie poznał co to znaczy. Miał marzenia, ale się one nie ziściły. Liczył na tak wiele, a nie dostał nic. Najbliżsi powinni zatem szczerze wybaczyć i ofiarować pomoc przewyższającą oczekiwania tego, kto pomocy potrzebuje. A skąd mają wiedzieć jakie ci mają oczekiwania? Po prostu wystarczy przekroczyć swoje. Jeden raz, drugi, a potem może i jeszcze trzeci. Najlepiej całkowicie spontanicznie. Nie wystarczy wskazać kierunku w którym dana osoba ma iść, by zacząć od nowa. Trzeba podążać razem z nią, gdy upadnie pomóc wstać, a może nawet ją trochę ponosić.
Obejrzałem ten film na TVP Kultura. Wcześniej czytając opis nie spodziewałem się, że dramat ten chwyci tak mocno za serce, że pozwoli każdemu niezależnie od tego, czy walczy z jakimś problemem (bo nie chodzi to tylko o narkotyki i inne używki, ale także o nieakceptowany homoseksualizm, czy myśli samobójcze) utożsamić się z głównym bohaterem, naprawdę poczuć, to co on. Życzę każdemu jak najwięcej takich filmów...


http://www.filmweb.pl/film/Oslo%2C+31+sierpnia-2011-603781

Kadr z filmu Nieodwracalne (Irréversible). Produkcja: Francja; Rok 2002, Reżyseria: Gaspar Noé; Produkcja: Christophe Rossignon, Vincent Cassel

Nieodwracalne

Zaliczany do bardzo mocnych, może nawet za mocnych film kusił mnie od dawna. Opisy dały bowiem gwarancję, że na pewno go zapamiętam. Bo jeśli ktoś zapomni to, co oglądał, to chyba nie jest człowiekiem? Czy to jednak nie za mało, by polecić film? Nie, jeśli weźmiemy pod uwagę samodzielne wymierzanie sprawiedliwości w kontekście prawdziwej partycypacji w przedstawionych w filmie wydarzeniach, a mocne sceny, które sprawiają, że film nadaje się jedynie dla osób pełnoletnich, gwarantują takie odczucia.

Specyficzne ujęcia wprowadzają w niepowtarzalny klimat. Ba, już same tytułowe napisy. Człowiek nie wie, co będzie mu dane oglądać. Pewne, że thriller, ale czy jest gotowy aż na takie napięcie? Odpowiedź winna brzmieć: tak, bo "Nieodwracalne" to tak naprawdę nie zapis fikcji, tylko faktów i to nie jedynie tych z serwisów informacyjnych, ale i z naszych najbardziej skrywanych marzeń, możliwości, których się wstydzimy. Na szczęście całkowicie słusznie...

Zemsta na ogół jest słodka. W "Nieodwracalne" ma ona jednak zupełnie inny charakter. Jest czymś jak woda, którą pijemy pomimo iż nie ma smaku, jest jak coś, co gasi pragnienie, bez czego się umrze. Jest on a czymś o nieznanym składzie, nieznanych skutkach ubocznych. Pomimo iż to typowo ludzkie odczucie, to nikt nie próbuje badać, bo tajemnica to też niewinność. Uczucie, że nie robi się nic złego przekonuje, iż lek trzeba zażyć nawet gdy nie zna się dokładnego działania. Wszyscy to mówią, sugerują, że słabości systemu usprawiedliwiają, a fakt, że nie prowadzi się studium nad odruchami, tylko wzmacnia konieczność odwrócenia świata z drogi ku zatracaniu.

Zaczęło się od gwałtu, który w filmie przedstawiony jest bardzo wyraźnie. Na ogół w filmach zajmuje on sekundy, tutaj przedstawiony od początku do końca każe widzowi zaakceptować, że tak naprawdę on też gwałcił, że uczestniczył w każdej jego fazie, że też wymaga ukarania. Czy ci którzy popierają samodzielnie wymierzanie sprawiedliwości zdążyli już siebie ukarać?

Na początku film jest chaotyczny, wielu szczegółów musimy się domyślać i to na podstawie fragmentów, których wcale nie chcemy otrzymać. Czujemy się oszołomieni, a mimo to popieramy. Jesteśmy bowiem pod wpływem środka odurzającego zwanego zemstą. Dopiero później wszystko się klaruje. Później, bo samodzielnie wymierzanie sprawiedliwości trzeba odczytywać od końca. Kto jest bardziej podły? Czy ten, kto popełnił zbrodnię dla własnej przyjemności, czy też ten, kto szaleńczym transie zawalczył o to, czego nie da się odwrócić? Odpowiedni sposób prezentacji - wyrazistość jednego kosztem zamglenia drugiego mógłby uzasadnić prawo naturalne, ale nawet to nie pomaga człowiek odkrywa prawdę. Rzadko kiedy reżyser chce pomóc nam w domniemanym właściwym dla nas odbiorze, a my robimy na przekór.

W "Nieodwracalne" wydarzenia są przedstawione w kolejności odwrotnej do chronologicznej. Niezależnie jednak od tego jak przeanalizujemy dane sytuacje, to i tak nie da się ich zmienić. Czas jest nieubłagany, zawsze z nami wygra, a to czy będzie się z nami bawił, czy nie, to już kwestia drugorzędna. Mniej znacząca, ale warto o tym wspomnieć. Pod koniec filmu się uspokajamy, a przecież nie powinniśmy, bo zobaczyliśmy takie straszne rzeczy. Tego też się nie da odwrócić. Tacy już jesteśmy - ostrzeżenia odczytujemy (jak już) po fakcie...

 

http://www.filmweb.pl/Nieodwracalne

Kadr z filmu Dziewiąta sesja (Session 9). Produkcja: Stany Zjednoczone; Rok 2001, Reżyseria: Brad Anderson; Produkcja: Dorothy Aufiero, David Collins, Michael Williams; Dystrybucja: Universal Pictures

Dziewiąta sesja

Ze szpitala psychiatrycznego większość osób pragnie uciec. W "Dziewiątej sesji" mamy do czynienia z sytuacją odwrotną. Do zamkniętego psychiatryka, dawni pacjenci pragną wrócić. To kuriozum sugeruje, że mamy do czynienia z filmem psychologicznym. Mroczne wnętrza i tajemnicze głosy dają do zrozumienia, że będzie to również horror. No i świetnie, bo takie ogląda się z prawdziwą przyjemnością.
Ekipa remontowa zabiera się za usuwanie azbestu z zakładu zamkniętego w tajemniczych okolicznościach. Dla pieniędzy pragnie zrobić to jak najszybciej i dlatego też powstaje zespół, któremu można wiele zarzucić. Przede wszystkim chyba jednak zbytnią ciekawość, która zamiast pracą każe zająć się poznawaniem sekretów przerażającego miejsca. Już pierwszego dnia pracy da się zauważyć coś niepokojącego. Niepokój nie przybiera jednak realnych kształtów. Jest swoistą mgłą w której czai się coś o nieokreślonych zamiarach. Widz nie wie, czy zostanie zaatakowany, czy tylko na strachu się skończy. Nie wie nawet gdy jeden z członków znika w tajemniczych okolicznościach. Czy ten niepokój, cała aura tajemniczości to coś realnego, czy obłęd, który przyciąga miejsce w którym znaleźli się bohaterowie? Odbiorca jednak długo nie pozostaje sam z tym pytaniem. Po pewnym czasie wychodzi na jaw kto jest główną postacią, a cała tajemniczość okazuje się być wnętrzem człowieka zdemolowanego psychicznie przez problemy.
Bardzo cię ucieszyłem kiedy wyszło ostatecznie, że "Dziewiąta sesja" to nie kolejny film, który oparto na rozszczepieniu osobowości. Owszem, w tle występuje to zjawisko, ale na pierwszym planie dostrzegamy bliżej nieokreśloną chorobę psychiczną. Chorobę objawiającą się słyszeniem głosu Simone'a. Postaci, która mieszka w "słabych i rannych" i ujawnia się właśnie podczas dziewiątej sesji pewnej pacjentki. Analogie do nagrania z terapii słuchane przez jednego z uczestników ekipy wiele wnoszą. Nie będę jednak tutaj dokonywał jakiś wielkich komparacji, powiem tylko, iż cieszę się, że obejrzałem film, który do tematyki zaburzeń psychicznych podchodzi profesjonalnie, a nie po macoszemu. Tajemniczy głos towarzyszący Gordonowi to zwolennik likwidowania napięcia bardzo radykalnymi środkami. Do tego stopnia radykalnymi, że konieczny jest kamuflaż, którym jest likwidowanie napięcia ofiar. To usprawiedliwia, sprawia, że postać z rozwaloną psychiką jest postrzegana jako "mistrz spokoju" pośród tych, którzy nie potrafią poradzić sobie ze stresem. Czy to może być ich usprawiedliwienie? Czy stres może usprawiedliwić bierność, lekceważenie objawów poważnych zaburzeń psychicznych? Film na szczęście daje odpowiedź.
"Dziewiąta sesja" jest zbudowana w sposób dający ciągłe napięcie. Urwane, a jednocześnie łączone sceny fundują nam odpowiednią dawkę adrenaliny. Na filmie nie sposób zasnąć. Można się tylko obudzić, tak jak główny bohater, który w końcu odkrywa prawdę.
Ekipa miała usunąć azbest, czyli substancję szkodliwą. Nie przypuszczała, że prawdziwa szkodliwość czai się w samym miejscu, w emocjach, które są w nas schowane, a odpowiedni klimat ułatwia im wyjście. Na początku filmu słyszymy, że szpital choć opuszczony to przyciąga dawnych pacjentów, czy bezdomnych. Członkowie ekipy również poczuli w nim coś pociągającego. Tym czymś były może i pieniądze, ale z pewnością tajemnica. Zagadka, którą twórcy zaoferowali widzowi zostaje rozwiązana i czuje się jakąś... pustkę, chęć odwiedzin tego miejsca. To dobrze, bo każdy winien zgłębiać swoją psychikę i gdy tylko dostrzeże coś strasznego zgłosić się po pomoc.  Ale do miejsca w którym są psychiatrzy, a nie jedynie wspomnienia. Tylko w taki sposób można odciąć się od pozorów. Niech przyzna się ten, kto ani przez chwilę nie został zwiedziony. Nie ma chyba takiej osoby. Wniosek: nie ufajmy za bardzo sobie, pozwólmy czasem zaufać innym...

 

http://www.filmweb.pl/film/Dziewi%C4%85ta+sesja-2001-91013

Kadr z filmu Miłość Larsa (Lars and The Real Girl). Produkcja: Stany Zjednoczone, Kanada; Rok 2007, Reżyseria: Craig Gillespie; Produkcja: Sarah Aubrey, John Cameron, Sidney Kimmel; Wytwórnia: Metro-Goldwyn-Mayer, Sidney Kimmel Entertainment, Lars Productions; Dystrybucja: Monolith Video

Miłość Larsa

„Nieśmiały Lars zakochuje się w lalce ludzkich rozmiarów” - tak brzmi zawarte w jednym zdaniu streszczenie komediodramatu „Miłość Larsa”. Streszczenie może i nie zachęca do seansu, bo przychodzące na myśl skojarzenie w postaci „opowieści o głupolu” nieco spłaszcza obraz i pomaga w wykrystalizowaniu się wizji zmarnowanego wieczoru (jeśli film oglądamy w telewizji, np. w TVP Kultura), to jednak sprzeczny z pierwotnym wyobrażeniem gatunek powinien przyczynić się do zmiany naszego zdania.
Streszczające film zdanie, jak w rzadko którym filmie, umożliwia nie tylko naszkicowanie sobie zarysu fabuły, ale również rozprawienie się z problematyką. Geniusz tkwi w prostocie dzięki czemu w „Miłości Larsa” wiele rzeczy jesteśmy w stanie trafnie przewidzieć, ale mimo to film nie zasługuje na miano przewidywalnego, bo nigdy wcześniej czegoś nie widzieliśmy, a jedynie sobie wyobrażaliśmy. Ziszczające się marzenia nigdy nie zostaną odrzucone...
Autentyczne historie w których ludzie wiązali się z lalkami, poduszkami, czy innymi przedmiotami, a nawet brali z nimi śluby są przynajmniej części z nas znane z mediów. Historie te są dla nas czymś niezrozumiałym, może przez brak znajomości szczegółów. Podejrzewamy, że związek z przedmiotem może być substytutem prawdziwego uczucia, ale nie wiemy czy nieudolna kopia miłości jest wyczuwalna przez główną postać, czy też nie. Podejrzewamy, że może chodzić o podtekst czysto seksualny, ale nie mamy pewności. Oglądając „Miłość Larsa” nie mamy takich wątpliwości, a jeśli się one pojawiają, to jedynie na chwilę. W końcu Lars nie chce mieszkać z Bianką przed ślubem, prosi więc o pomoc brata. Szczerość uczucia, które główny bohater filmu żywi do przedmiotu nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z czymś więcej niż ze zwykłymi urojeniami, które z jakiś powodów dopadają Larsa.
Całe otoczenie Larsa pragnie, by się z kimś związał. Główny bohater dostosowuje się do próśb wszystkich dookoła, które są dla niego korzystne, ale ich typ „na siłę” sprawia, że społeczność musi ponieść swoistą karę, ale Lars cierpi razem z nimi. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.
Dla Larsa pokochanie lalki, a tak naprawdę wyimaginowanej postaci jest przygotowaniem do obdarzenia miłością prawdziwej postaci. Bianka odpowiada bowiem na pytania Larsa, współegzystuje z nim. Oczywiście, jej reakcje pochodzą bezpośrednio od zakochanego w niej mężczyzny, ale on nie czuje, że ma na nie wpływ. Z czasem jednak sobie to uświadamia, a zatem dopuszcza otwarcie drzwi do swojego samotnego życia, odkrywa, że naprawdę potrzebuje kogoś bliskiego. To dochodzenie do prawdy jest pełne cierpienia, pełne łez, podobnie jak to tyczące się otoczenia. Wszyscy bliscy Larsa zaczynają doceniać jego osobę, konieczność uczestnictwa w „teatrze” (bo na pewno nie teatrzyku) pt. „W Biance widzę prawdziwą kobietę...” sprawia, że spędzają z mężczyzną więcej czasu, uświadamiają sobie jak bardzo jest on zagubiony, jak bardzo dotyk człowieka sprawa mu dosłowny (!) ból.
Lalka stała się normalną częścią społeczności, a fabuła opowiadaniem rodem z bajki, a tak naprawdę poezją znaną z życia, w którym każdy chciałby uczestniczyć. Widz instynktownie czuje jakie będzie zakończenie filmu. Czuje, że potrzebny jest przełom, który wywróci życia wszystkich, dosłownie wszystkich do góry nogami. Rewolucja niwecząca zdziwienie, a prowadząca do zrozumienia. Gdy zakończenie jest spójne z naszymi oczekiwaniami, to mamy satysfakcję, choć to nie kryminał. Nie czujemy się zawiedzeni, tylko wręcz przeciwnie. I na tym polega właśnie magia filmu. Zastąpienie jednego elementu w zwykłej historii czyni film majstersztykiem, zawsze uniwersalnym opowiadaniem o życiu.

 

http://www.filmweb.pl/film/Mi%C5%82o%C5%9B%C4%87+Larsa-2007-337532

Kadr z filmu Droga (The Road). Produkcja: Stany Zjednoczone; Rok 2009, Reżyseria: John Hillcoat; Produkcja: Nick Wechsler, Steve Schwartz, Paula Mae Schwartz; Wytwórnia: Dimension Films, 2929 Productions, Nick Wechsler Productions, Chockstone Pictures

Droga

"Droga" to kolejny film katastroficzny, który polecam. Żeby uspokoić wyrzuty sumienia wynikające z częstego serwowania gatunku, który może się wielu osobom nie podobać postaram się wyciągnąć z tego filmu tyle ile się da. Wyciągnąć jednak coś nietypowego dla kina katastroficznego, a w tym wypadku apokaliptycznego. Każdy film katastroficzny interesuje, intryguje emocjami, które targają ludzkością od zamierzchłych czasów. Czasem jednak przewidywalność, czy oczywistość zaburza to napięcie i kino robi się niestrawne, a nie o kataklizm w umyśle przecież chodzi. "Droga" już na samym początku pokazuje, że będzie inna niż filmy z tego gatunku. Zagłada jest owiana aurą tajemniczości, przyczyny są jedynie nakreślone przez co widz nie wie, czy mamy do czynienia ze zjawiskiem naturalnym, czy też gniewem Boża w czystej, niemożliwej do zbagatelizowania postaci.
Niemalże cały film jest utrzymany w mroku lub półmroku. To celowy zabieg, ma zmęczyć widza, który pragnie zobaczyć co będzie dalej, a z drugiej strony ma już dość wytężania wzroku. Zresztą niezależnie od tego jak będzie wytężał, to on pozostanie ciemny, pewnych rzeczy po prostu nie zrozumie. Odbiorca nie ma pojęcia co czują bohaterowie. To nie jest wojna, to zagłada, a nią można przeżyć tylko raz, bo jest czymś, co nie da się z czymkolwiek porównać. Nie ma co oszukiwać siebie, że już się to przeżyło, że było się w podobnych okolicznościach, bo to tylko przysłaniając prawdę nas poniża, a obrazy z filmu już dobitnie uświadamiają nam jacy jesteśmy niscy. Przedstawiona w filmie apokalipsa  jest typowo ludzka, pozbawiona charakterystycznej dla kina zagłady otoczki w postaci przyczyny kataklizmu, pseudonaukowych rozważań jak długo potrwa, czy poszukiwania sposobu na ratunek całego globu. Fabuła koncentruje się na próbach adaptacji do nowych warunków, nie ucieka jednak od marzeń o stabilnym, szczęśliwym życiu. W odróżnieniu jednak od produkcji wpisujących się w klasyczny nurt - nie są niedorzeczne, tylko oparte na dziecięcych marzeniach z pełną świadomością ich niedoścignioności, ale będące w stanie doprowadzić do poprawy samopoczucia. Typowo ludzkie są również rozterki, które trapią główne postaci. Niestety, choć odbiorcami są ludźmi, to nie jesteśmy w stanie ich pojąć. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że "głupotą jest żądać w takich czasach luksusów", ale już z pragnieniem śmierci w akcie samobójstwa lub zabicia przez kochającą osobę w obliczu ataku przez kanibali trudno nam sobie poradzić, a przynajmniej tak powinno być. W ogóle nie ukrywanie faktu, iż samobójstwa, czy kanibalizm stają się standardowym zachowaniem w obliczu zagłady jest jak najbardziej kolejnym walorem filmu. Zupełnie inne pojęcie o głowie rodziny w warunkach ostatecznych związane z zaburzeniem systemu wartości, ale nie w sensie, że zmienia się hierarchia, tylko w związku powstaniem zupełnie innych wartości to następna naturalność, której większość twórców dzieł typu apokaliptycznego stara się unikać. To, że "Droga" porusza ten temat zasługuje na uznanie, bo choć brzmi to nieprawdopodobnie, bo wydaje się, że hierarchia wartości buduje się sama, to w obliczu zagłady nie będzie czasu by ją sobie przeanalizować. Będzie liczyła się unifikacja społeczeństwa, które stanie się naprawdę czarno-białe. Nie ma ludzi "szarych". Każdy jest albo dobry, albo zły, a dobrzy mają prawo likwidować złych. Już w dzisiejszych czasach ludzie próbują zastępować Boga, co wzbudza kontrowersje, czy w tych ostatecznych będzie trzeba zrezygnować z tego typu wyrzutów sumienia? Czy "niesienie ognia" będzie wystarczającym usprawiedliwieniem? W filmie mamy również ukazany pewien wymiar konfliktu pokoleń. Wydaje się, że w tych koszmarnych okolicznościach w ogóle nic takiego nie powinno trapić ludzi, a jednak. Syn nie chce dojrzewać po myśli ojca, sam pragnie stworzyć wizję nowego porządku zniszczonego świata. Pozorna nienaturalność pęka niczym bańka mydlana dzięki naturalistycznym scenom i dodatkowej narracji dodającej autentyczności całej historii, bo udawanie dla dobra innych wydaje się czymś absolutnym, podobnie jak emocje towarzyszące odchodzeniu najbliższych. Szkoda, że przyjdą czasy gdy tych bliskich będzie naprawdę niewielu, albo nie będą zbyt blisko.
"Jeśli zostaniesz z ojcem, nie zbliżaj się do drogi", bo droga się nie kończy. Apokalipsa, nieważne, czy w rozumieniu biblijnym, czy bardziej przyziemnym, jest początkiem czegoś nieskończonego, a człowiek jako skończona istota nie jest sobie w stanie z tym poradzić. Ważne, by wykorzystać siłę grupy. Na szczęście to się nigdy nie zmieni, ta nauka zawsze pozostanie aktualna...
"Droga" to dramat dający niespotykane napięcie. Jeśli ogląda się go po raz pierwszy, to kompletnie nie jesteśmy w stanie się w nim odnaleźć, co wywołuje u nas kolejne, już typowo wewnętrzne. Przy kolejnych seansach to filmowe znika, ale w głębi nadal czujemy się nieswojo i oby tak zostało. Bo nie zasługujemy na to, by pasować do filmowych obrazków. Jesteśmy zbyt brudni, o wiele brudniejsi niż bohaterowie...

 

 

http://www.filmweb.pl/film/Droga-2009-419050

 

Kadr z filmu Niemożliwe (Lo imposible). Produkcja: Stany Zjednoczone, Hiszpania; Rok 2012, Reżyseria: Juan Antonio Bayona;

Niemożliwe

Na ogół stricte katastroficzny aspekt kina katastroficznego rozciąga się na cały czas trwania filmu. Mamy do czynienia z szeregiem następujących po sobie kataklizmów wzbogaconych czasem o próby im zapobieżenia. W filmie "Niemożliwie" twórcy odeszli od schematów dzięki czemu przedstawili prawdę o uczuciach, które towarzyszą ludziom podczas katastrof o niewyobrażalnej skali. Nie ma czasu na zastanawianie się, rozmyślanie, szukanie związków przyczynowo - skutkowych, pytanie o sens. Liczy się chęć przeżycia, a że żyje się dla innych, to również pragnienie bycia z innymi, przejścia przez tragedię razem.
W grudniu 2004 roku doszło do tsunami, które spustoszyło głównie Indonezję, Sri Lankę, Indie i Tajlandię. Zginęło ponad 200 tysięcy osób. Kataklizm trwał zaledwie chwilę, ale jego konsekwencje wielu mieszkańców tych rejonów odczuwa do dziś. Film "Niemożliwe" prezentuje historię pięcioosobowej rodziny, która została rozdzielona przez fale tsunami. Rodziny, której poszczególni członkowie nie stracili nadziei w to, że ich bliscy przeżyli, co zamanifestowali poszukiwaniem siebie nawzajem pomimo ogromnych przeciwności. Ich wytrwałość została nagrodzona i spotkali się w iście magiczny sposób.
To nie tylko film o tym, że dla człowieka najważniejszy jest drugi człowiek. To historia o nadziei, której nie zabije żaden kataklizm. Historia ludzi, którzy bezinteresownie sobie pomagają, wspierają, choć sami potrzebują wsparcia. Niemożliwa wydaje się w tym filmie również gra aktorska dzieci, które to nie załamały się w obliczu wielkiego nieszczęścia, ale potrafiły racjonalnie funkcjonować, podejmować wielki wysiłek wierząc w odpoczynek w ramionach bliskich.
Film ma chwycić za serce. Zgadza się. Ale przede wszystkim uświadomić, że ten trud i cierpienie, które towarzyszyło bohaterom jest męczące jedynie z boku podczas abstrakcyjnego uświadamiania sobie co mogą oni czuć. W rzeczywistości tak jak film ogląda się z wielką łatwością i przyjemnością, tak lekko jest pokonywać trudności będąc przepełnionym nadzieją na spotkanie bliskich. Niemożliwe? A jednak. Miłość jest fenomenalna...

 

http://www.filmweb.pl/film/Niemo%C5%BCliwe-2012-586390

 

Kadr z filmu Kes (Kes); Produkcja: Wielka Brytania; Rok 1967, Reżyseria: Ken LoachProdukcja: Woodfall Film Productions

Kes

To nie jest kolejna smętna opowiastka o chłopcu nierozumianym przez kolegów, który cierpi z powodu odrzucenia. To coś więcej. To opowieść o całym społeczeństwie dorosłych, które traktuje dzieci jako zło konieczne, nie rozumie, że mają prawo popełniać błędy, tylko karze i to z pełną świadomością, że kary nie przyniosą jakiegokolwiek efektu. Nieliczne jednostki, które przeczą tym regułom nie są w stanie naprawić tego chorego świata, tylko... zaszkodzić. Niestety, ale tak bywa, bo rozbudzona nadzieja umiera za wcześnie.
Czternastoletni Billy jest chłopcem, który nie może się odnaleźć w otaczającej rzeczywistości. Nie otrzymuje pomocy ze stron, które winny mu ją bez wołania ofiarować. Może nie jest typowym klasowym kozłem ofiarnym, ale i tak cierpi, bo rówieśnicy traktują go inaczej niż pozostałych, izolują. Nauczyciele i starszy brat nie są lepsi. Oczekują od niego pełnego posłuszeństwa, choć Billi już za bardzo jest poniżony. W końcu jednak chłopiec odkrywa swoją bezpieczną przystań, którą staje się hobby - szkolenie sokoła. Dla Billy'ego zajęcie to wychodzi poza miary klasycznego zainteresowania, gdyż jest sposobem na poczucie wolności, której chłopcu tak bardzo brakuje. Przeciążony ciągłymi oczekiwaniami płynącymi z każdej strony czternastolatek chce poczuć się jak twórca dominatora, sokoła, drapieżnika, który z dumą poluje na swoje ofiary. Chłopiec nie chce dominować, chce stać z boku, a może nawet poczuć się zdominowany przez istotę, która nie wykorzysta swojej pozycji przeciwko niemu. W końcu to przyjemność, gdy sokół pozwala "siedzieć i patrzeć na niego". Szkolony ptak to dla chłopca poczucie na czym polega człowieczeństwo, a konkretnie dzieciństwo, którego prawdopodobnie nigdy nie poczuł. Billy ma okazję uciec od problemów, zrealizować swoje marzenia i ... zdobyć szacunek kolegów. To ostatnie przychodzi niespodziewanie i wydaje się, że faktycznie zdobyte uznanie pozwoli chłopcu rozpocząć nowe, szczęśliwe życie. Niestety, stare przyzwyczajeni wygrywają i Billy znów zostaje upokorzony. Ale to nie najgorsze co go spotyka. Prawdziwa tragedia dopiero przed nim. I choć widz nie wie dokładnie jak to na niego wpłynie, to musi się domyśleć, bo tylko tak odpowie sobie na pytanie, czy przypadkiem nie patrzy na innych z góry, nie odbiera im prawa do realizacji, samemu się przez to "spełniając".
Z filmu bije głęboki smutek. Tym bardziej głęboki, że dramat jest utrzymany w konwencji obyczajowej. Nie ma w nim nagłych zwrotów akcji, jest spokój charakterystyczny dla naszego życia. To powoduje, że "Kes" nie jest filmem, który będzie się pamiętać do końca życia, ale mimo to warto go obejrzeć. Zachwyt uleci niczym sokół odlatuje po zdobyciu swojej ofiary. Ważne, by mieć świadomość, że pomimo iż zniknął z naszych oczu, to nadal istnieje. Jest wolny. Nie traćmy tej wolności, dzielmy się nią z innymi...

 

http://www.filmweb.pl/film/Kes-1969-32797

 

 

Kadr z filmu Ostatnia miłość na Ziemi (Perfect Sense); Produkcja: Wielka Brytania, Dania, Szwecja, Irlandia; Rok 2011, Reżyseria: David MackenzieDystrybucja: Senator Film Verleih, IFC Films

Ostatnia miłość na Ziemi

W tym filmie wszystko wydaje się proste, wszystko zdaje się zmierzać w jednym kierunku. Zgadza się - przekaz jest jednoznaczny i znany praktycznie od pierwszych minut, ale widz i tak z zaciekawieniem patrzy. Nie dlatego, że wykonanie może być różne, ale po prostu, by to zobaczyć. Stać się lepszym człowiekiem. Bowiem potrzeba jest ogromna. Wszyscy jesteśmy bardzo źli, a dokładnie niemalże przedstawiający problematykę filmu lektor wcale nie dodaje przewidywalności, nie powoduje, że dzieło to można zaliczyć filmów z półki "wszystko podane na tacy", tylko wręcz przeciwnie - każdemu uświadamia jak mało w nim miłości.
Miłość ponad zmysłami. Wydaje się, że zmysły są potrzebne, by poczuć coś do drugiego człowieka. Ale czy na pewno tak jest? Przecież to, co człowiek ma w środku - to jest właśnie wyzwalaczem uczucia, a żaden ze znanych zmysłów nie pozwala na pełne odkrycie osobowości drugiej osoby. A może jest taki? Może to ten najważniejszy, którego nie można stracić?
Film już od początku zdaje się nie być standardowym dziełem. Już wymienianie elementów tworzących nasz świat sugeruje, że to nie wybitna gra aktorska, czy efekty specjalne stanowić będą jego walor. Lektor razem z nami zastanawia się co składa się na naszą rzeczywistość. Z pozoru nieistotne przedmioty i zjawiska w kontekście tego, co zobaczymy później nabierają strategicznego znaczenia. Są czymś arcyważnym, a może nic nie znaczącymi pierdołami? W odpowiedzi pomaga wybuchająca epidemia. Właściwie - epidemia, nie epidemia, bo czynnik wywołujący u ludzi okropny smutek, a później utratę węchu nie zostaje zidentyfikowany. Mimo to wszyscy zdają się traktować "przypadłość" tą jako coś zaraźliwego. Ukrywają swoje twarze pod maseczkami, ale po pewnym czasie potrafią wrócić do normalnego życia. Nie zdają sobie sprawy, że to jest forma testu, której niezdanie przez globalną społeczność wiązać się będzie z kontynuacją zmuszania do pewnych uczuć, uzmysłowieniem, że za bardzo skupiali się na sobie, a nie na innych, a później karami adekwatnymi do tego za co są karani. Ludzie nie zdają testu na miłość. Utratę jednego zmysłu uzupełniają zintensyfikowaniem korzystania z drugiego. Pomimo utraty smaku gotują i piszą kulinarne recenzje, grają koncerty choć nie słyszą... Żyją tak jak dotychczas, czyli zainteresowani przyziemnymi sprawami. Czy w porę odkryją, że muszą skupić się na miłości, pokazać, że potrafią kochać?
Przyszedł do nich smutek z powodu płytkich wspomnień, opartych na zapachu. Stracili zatem węch. Potem przerażenie i wielki głód, choć żywności zawsze mieli pod dostatkiem. No i za karę stracili smak. Następnie wyszła z nich nienawiść. Powiedzieli za dużo, a potem usłyszeli ciszę, niejako by przypomnieć sobie, że byli głusi na prośby innych. Wówczas nadeszła prawdziwa panika. Szybko jednak minęła. Dano więc im ostatnią szansę. Objawiła się radość życia, spojrzeli na świat z czystym, niczym niezmąconym optymizmem. No i nastała ciemność. Czy w końcu miłość rozświetli ich życie i da sposobność do satysfakcjonującej egzystencji?
Pozostał więc dotyk. Tracili zmysły od najmniej ważnego, do najważniejszego. Ale ten niezbędny im pozostał, bo bez bliskości nie da się żyć. Czy ta bliskość wystarczy w przypadku głównych bohaterów - Susan i Michael'a? A co z resztą ludzi? Czy uznają, że to koniec świata, czy przyjmą, że można naprawdę normalnie żyć?
Można różnie interpretować znaczenie utraty poszczególnych zmysłów i nachodzące bohaterów uczucia. Można, a nawet trzeba. Tylko tak bowiem odkryje się prymitywizm tkwiący w każdym z nas. Ma on wiele twarzy. Miłość ma tylko jedną. Obyśmy o tym nie zapomnieli...

 

http://www.filmweb.pl/film/Ostatnia+mi%C5%82o%C5%9B%C4%87+na+Ziemi-2011-540501

 

 

Kadr z filmu Hej, Skarbie (Precious: Based on the Novel "Push" by Sapphire); Produkcja: Stany Zjednoczone; Rok 2009, Reżyseria: Lee DanielsDystrybucja: SPInka

Hej, Skarbie

Jak znaleźć motywację do działania pomimo fatalnych, ale to naprawdę fatalnych okoliczności? Czy z nastawieniem, że w dramacie "Hej, Skarbie" znajdzie się odpowiedź na to pytanie należy rozpoczynać seans? Oczywiście, że tak, bo w żadnym innym wypadku oglądanie tego filmu nie ma sensu. Bo jeśli ktoś lubi patrzeć na poniżanie innych ludzi, to powinien poszukać pomocy u specjalisty, a nie utrwalać w sobie patologiczny stan psychiki. Clareece nie ma lekko. Jest otyłą dziewczyną, która nie tylko ze względu na swoją tuszę ma w życiu pod górkę. Maltretowana przez ojca, który ją dodatkowo gwałcił (i ma z nim dzieci!),  dodatkowo wyzywana i bita przez matkę jest chyba ekstremum jeśli chodzi o patologię możliwą do wyobrażenia sobie w dramacie społecznym. Mimo to dziewczyna jakoś funkcjonuje, dzielnie stawia czoło przeciwnościom losu, ale chyba nie do końca jest świadoma tego, co się wokół niej, a raczej co się z nią dzieje. Gdy pojawia się jakiś problem - gdy jest obrzucana wyzwiskami przez matkę, czy gwałcona - ucieka w świat marzeń. Nie robi tego potem, by leczyć rany, ale już w trakcie, czyli niejako pragnie, by w ogóle się one nie pojawiły. Jest to w pewnym stopniu zdrowe podejście. Fantazjowanie o tym, że jest celebrytką nie paraliżuje jej późniejszej aktywności, ale z drugiej strony torpeduje jej przyszłe, poważniejsze, bo decydujące o jej przyszłości działania. Clareece nie jest przez długi czas świadoma, że jest naprawdę w poważnych tarapatach. Nie tylko dlatego, że w niekonwencjonalny sposób broni się przed negatywnym wpływem na psychikę wymierzanych jej upokorzeń, ale również przez matkę, która nienawidząc córki (za to, że jej partner woli Clareece od niej) ofiarowuje jej pozory miłości. Namawia do jedzenia, a raczej zmusza, czy zwraca się do niej niezwykle ciepło: "skarbie". Szesnastolatka łapie się na sztuczki, bo na czymś musi przecież opierać swą egzystencję z matką. Czy w końcu jednak rozpocznie etap rozwoju, odseparuje się od tego, co ją niszczy? Oczywiście, że się tak dzieje. Inaczej film nie miałby sensu. Clareece korzysta z ofiarowanej pomocy i od pierwszego kroku rozpoczyna wielką podróż. Odkrywa, że ma na nią wystarczająco dużo siły, że przyjmowanie upokorzeń, może i w pewnym sensie godne, to również ma swoje granice, bo przecież człowiek nie żyje tylko dla siebie, ale również dla innych, a wśród tych innych pierwsze miejsce zajmują własne dzieci. Gdy wydaje się, że wszystko zmierza już ku dobremu pojawia się problem. Bardzo wielki, utożsamiany niemalże z ostatnim gwoździem do trumny. To ma jakiś cel, nie polegający jednak na dobiciu sens. Chodzi o pokazanie naszej siły, o to, że pomimo wielkiego wysiłku jeszcze mamy energię, że pokonując tą wielką przeszkodę, a może i największą jesteśmy w stanie, poradzić sobie z każdą trudności. Nie zawiedźmy tego, kto nam tą siłę dał. Czy Clareece da radę?
Myli się ten, kto uważa, że kluczowe znaczenie w zmotywowaniu się do aktywności pozwalającej na wyjście na prostą ma zwykłe porównanie własnego życia, z tym, czym przyszło mierzyć się nastolatce i stwierdzenie, że choć ona ma 100% , to wyszła, więc dlaczego ja mam dalej w tym tkwić? Nie, bo film, to film, a życie to życie. Dokonywanie takich komparacji zadziała może przez chwilę, ale na tym się skończy. Warto jednak z filmu wyciągnąć wskazówki i to na nich oprzeć sformułowanie życiowej recepty.
Przede wszystkim trzeba odważyć się otwarcie mówić o swoich problemach, pozwolić rozłożyć ich wagę na osoby z najbliższego otoczenia. Niech ciężar będzie w końcu mniejszy. Po drugie, nie zapominać o tym, co złe, co stało się przyczyną naszej życiowej zapaści. Tylko pamiętanie ciężkich chwil zapewni obranie właściwego kierunku nowej wędrówki. Konieczne jest również otoczenie się ludźmi z podobnymi problemami, ale jedynie takimi, którzy prowadzeni przez eksperta wychodzą na prostą, lub takimi, którzy już na nią wyszli. No i ostatnia najważniejsza rzecz. To zdrowy egoizm. Najpierw trzeba zająć się sobą, potem innymi, bo w przeciwnym razie straci się wiele czasu nie pomagając nikomu.
"Hej, Skarbie" to znakomity dramat skłaniający do przemyśleń nad swoim życiem. Dzięki łagodnej formie, ale jednakże bardzo mocnej treści pomaga otworzyć się wewnętrznie i w końcu zacząć działać - pomagać innym lub sobie. Niech przyświeca nam tytuł, słowo "skarbie", bo każdy kto daje radę i motywuje innych jest prawdziwym skarbem...

 

http://www.filmweb.pl/film/Hej%2C+Skarbie-2009-503736

 

 

Kadr z filmu Piękny chłopak (Beautiful Boy); Produkcja: Stany Zjednoczone; Rok 2010, Reżyseria: Shawn KuDystrybucja: Anchor Bay Entertainment

Piękny chłopak

Film trudny, smutny, ale i piękny. Wiem, że takie ogólnikowe opisy wiele nie mówią, ale nie mogłem się powstrzymać, by od nich nie zacząć. "Piękny chłopak" to opowieść o 18-letnim studencie, który ma problem. Problem do tego stopnia wielki, że w pewnym momencie go przerasta. Dopuszcza się więc zbrodni strzelając do kolegów z uczelni, po czym sam popełnia samobójstwo. Niby nic nadzwyczajnego, ale jednak jest w tym filmie coś, co odróżnia od pozostałych poruszających problem podwójnej tragedii (zaakceptowanie śmierci syna i tego, że był zbrodniarzem). To skoncentrowanie uwagi na rodzicach chłopaka, a nie na nim samym. Sam pojawia się tylko na początku filmu. Rozmawia z rodzicami, w pewnym momencie wtrącając ciekawostkę o liczbie ramion płatek śniegu. Stwierdza, że choć nie ma dwóch takich samych, to każdy jest sześciokątny. Stwierdza, że już tak musi być, że już nic nie da się zrobić, bo przecież akt stwórczy został zakończony, zima musi nadejść i spadną takie, a nie inne płatki. Czy oczekiwał więc czegoś od rodziców? Skądże, po prostu chciał przekazać im wiadomość o nieuchronności pewnych rzeczy. I teraz oni są w centrum uwagi. Bo chyba tak powinno być, Sam w końcu nie musi już nic rozważać.
Rodzice walczą z tym, co się stało, próbują się pozbierać, choć za bardzo nie wiedzą jak. Wybierają zatem różne, czasem całkowicie ze sobą sprzeczne metody. Opuszczają swoje miejsce zamieszkania, koncentrują na aktywności fizycznej, usiłują wymazać istnienie syna z przeszłości, czy wręcz przeciwnie przyjmują, że ich syn żyje, jest wciąż małym dzieckiem, którym się można zajmować, lepiej wychować, czyli naprawić błędy(?). W końcu wybierają seks, czy alkohol sądząc, że dzięki temu dojdą do normalności. Niestety, wychodzi prawda, że wszelkie te zabiegi były zwyczajną ucieczką. Pojawia się konflikt, przerzucanie winy i rozstanie...
Film zadaje wiele pytań, skłania do rozważań. Czy rodzice powinni dochodzić do prawdy, dociekać, co było przyczyną przy takich wydarzeniach, a może postarać się zapomnieć, bo i tak nie przyniesie to rezultatu, a nawet jeśli to jedynie powiększy, lub pomniejszy ich moralną winę. A chyba nie o to chodzi w rodzicielstwie. Drugie, znacznie ważniejsze pytanie brzmi: gdzie jest granica winy - jaką winę ponoszą rodzice, a jaką sam student? Z jednej strony w wieku 18 lat ma się już umiejętność samodzielnego podejmowania decyzji i ponoszenia za nią odpowiedzialności, ale z drugiej decyzje te są podejmowane przede wszystkim w oparciu o wartości przekazane przez rodziców w procesie wychowawczym. Na te pytania można przez wiele godzin szukać odpowiedzi, ale się jej nie znajdzie. Mimo to warto podjąć ten trud, zrobić to razem (mówię o rodzicach), bo tylko w taki sposób można otrząsnąć się po takich tragediach.
Ten film to policzek dla rodziców. Mocny, ale nie paraliżujący, tylko orzeźwiający. Warto go poczuć na swojej twarzy. Pomoże w tym prostota i uboga forma, bo tylko w ten sposób można przedstawić, a raczej jedynie przybliżyć skomplikowany stan psychicznych bohaterów. Co, ważne bohaterów z wyboru, bo rodzicem nikt nie zostaje z przypadku. Pamiętajmy o tym, w szczególności podczas dostrzegania "zewnętrznego" piękna swoich dzieci...

 

http://www.filmweb.pl/film/Pi%C4%99kny+ch%C5%82opak-2010-550329

 

 

 

Kadr z filmu Mechaniczna pomarańcza (A Clockwork Orange); Produkcja: Wielka Brytania; Rok 1971, Reżyseria: Stanley KubrickDystrybucja: Warner Bros.

Mechaniczna pomarańcza

Tajemniczy tytuł, ciekawy opis - to niewątpliwie skłania do obejrzenia każdego filmu, a jeśli dodatkowo internauci, którzy są już po seansie przekonują, że po filmie będzie się miało zryty łeb, to nie ma opcji - trzeba oglądać. W końcu skrajne emocje kuszą najbardziej. Nieraz są one jednak puste w środku, czasem naprawdę zmieniające człowieka. Czy obowiązkowy seans "Mechanicznej pomarańczy" dla wszystkich mógłby odmienić ludzkość?

Co się dzieje w świecie nastawionym na zaspokajanie swoich przyjemności? Dochodzi do szeregu patologii. Nic więc dziwnego, że powstaje grupa młodych ludzi, którzy usiłują samodzielnie walczyć z bogactwem, czy zbiorowymi gwałtami. Wydaje się, że przeciętny widz winien zaakceptować samodzielne wymierzanie sprawiedliwości, działalność w stylu uwspółcześnionego Robin Hooda. Ale nie, tak się nie dzieje. I to dla widza problem, bo chciałby pochwalić taką walkę, ale nie może bo ona sama rodzi analogiczne patologie. Jednak już po chwili odbiorca zostaje wybawiony z tego problemu, bo przekroczenie granicy w postaci morderstwa człowieka tożsame jest z triumfem sprawiedliwości w jakiejś tam postaci. Alex lider "Ultra-Przemocowców" trafia do więzienia, w przeciwieństwie do jego współbraci, którzy uciekają. Widz chciałby mu współczuć, bo w końcu to wobec jego nie fair, ale ze względu na to, iż zdaje się być drobnym cwaniaczkiem nie mamy na to ochoty. W końcu chcąc szybciej opuścić zakład penitencjarny poddaje się ryzykownej terapii resocjalizacyjnej.

Czy możliwe jest, że w ciągu dwóch tygodni dzięki filmom i lekom można się przekształcić w prawego człowieka? Czy zawierzenie terapii w tym zakresie jest czymś złym? W końcu dobro powinno iść od środka człowieka, ale jako prawi obywatele poddajemy się karze pozbawienia wolności gdy złamiemy prawo, a zatem zawierzamy innym.

Odebranie moralnego wyboru zdaje się całą akcję resocjalizacyjną przedstawioną w filmie, ale przecież z brakiem wyboru w znaczeniu symbolicznym napotykają się wszyscy konsekwentni w zakresie "realizacji" wyznawanych systemów etycznych.

Wszystko można by zaakceptować, gdyby nie fakt, że porządny człowiek nie jest w stanie poradzić sobie w dzisiejszym świecie. Najgorsze nie jest połączenie chęci przemocy z wymiotami, ale samo bycie czarną owcą. Może musi tak być, że początek zmian jest dla niektórych bolesny, ale czy przypadkiem zawsze nie będziemy mieli do czynienia z początkiem, bo przecież terapii nie zostaną poddani wszyscy mieszkańcy naszego globu, a jedynie przestępcy.

Początek może trwać nieustannie, a zatem prędzej, czy później nastąpi swoiste odwrócenie ról - rozwój niczym nieskrępowanego gnębienie tych, co gnębili wcześniej. Do czego to może doprowadzić? Do powrotu do samego początku. Triumfu nieprawości i przemocy.

"Mechaniczna pomarańcza" to film z nieco komediowym i futurystycznym wydźwiękiem. Mogłoby się wydawać, że przyjęcie takiej konwencji odbierze dramatowi powagi, ale tak nie jest. Dostrzegalna czasem kuriozalność tylko wzmacnia wydźwięk robiąc z nas tytułowe pomarańcze, które można obracać tak jak się chce. No, bo przecież trudno mieć w filmie stały stosunek do jakiegokolwiek bohatera (w sensie oceny jego moralnego postępowania), a zatem widz nie wie co myśleć. Zmienianie nastawienia jest szalenie niekomfortowe, wręcz przyczynia się do bólu i mdłości jak w przypadku głównego bohatera.
Wróćmy do pytania, które postawiłem niemalże na samym początku: czy obowiązkowy sens filmu poprawiłby stan moralny społeczeństwa? Niewątpliwie tak, ale nikt obligatoryjnego seansu nie zarządzi. Bo byłoby to naruszenie naszej wolności. Musimy być zatem do pewnego stopnia źli, by uchronić się przed tym, co spotkało głównego bohatera? Na to wygląda, bo bycie prawym człowiekiem zdaje się być tożsame ze złością uruchamiającą zmysł samoobrony. Tylko, że w przypadku Alex'a on chyba zadziałał. No, cóż. Może nasz świat nie jest taki zły?

 

http://www.filmweb.pl/Mechaniczna.Pomarancza

 

 

Kadr z filmu Tajemnica Aleksandry (Alexandra's Project); Produkcja: Australia; Rok 2003, Reżyseria: Rolf de HeerDystrybucja: Palace Films, 20th Century Fox Home Entertainment

Tajemnica Aleksandry

Do grona ciekawych filmów zaliczam m.in. te, które poruszają ważny problem, ale robią to w niekonwencjonalny sposób. Nie grzebią przy samym temacie przewodnim jak to się nieraz dzieje i zaburza wydźwięk całego obrazu, ale korzystają ze znanej, ale w kontekście danego tematu całkowicie obcej formy. Niewątpliwie "Tajemnica Aleksandry" kwalifikuje się do tej grupy fabularnych dzieł. Już od samego początku twórcy zadbali o niezwykłą atmosferę tajemniczości. Widz wie, że coś się będzie działo. Jeszcze nie wie co przez co nie może oderwać wzroku, bo lekko wycofana i przygnębiona żona na pewno kombinuje coś godnego uwagi. Dzień urodzin męża to chyba idealny moment, by dać mu niesamowity prezent. Idealnie będzie pasował do otrzymanego w tym dniu awansu w pracy.
"Tajemnica Aleksandry" to prawdziwy majstersztyk jeśli chodzi o zaprezentowanie sposobu na zemstę. Gra aktorska idzie na dalszy plan i może jest to w pewnym sensie zaleta filmu, bo dociera do nas w pełni to, co twórcy chcieli nam zaprezentować. Żona teoretycznie wspaniałego męża - Steve'a bezlitośnie mści się na przedmiotowym przez wiele lat traktowaniu. W dokładnie przemyślany sposób wywraca jego psychikę do góry nogami. Najpierw całkowicie zaskakuje zastępując przyjęcie niespodziankę zaciemnionym domem z tajemniczą kasetą wideo. Nagranie, które miało być erotycznym upominkiem zamienia się w prawdziwy test na jego mentalnej wytrzymałości. Grożenie samobójstwem, czy nowotworem piersi już paraliżuje partnera Aleksandry. Prawdziwym szokiem jest jednak zdrada, którą widzi na ekranie. Uświadomienie sobie, że tak naprawdę to poślubił nie całą kobietę, a jedynie jej ciało, a bierna obserwacja jej "dokonań" jest tym samym, co czuła ona przez lata boli piekielnie. Tak właśnie przebiega idealna zemsta. Po całkowitym zaskoczeniu, psychicznym zdemolowaniu, analogicznej do krzywdy zemście są jeszcze dwa akty dramatu. Pierwszy z nich to, coś, co jest niemalże sprzeczne z logiką, tak jak nagranie wideo, które okazuje się obserwacją na żywo. Drugi, to utrata tego, co najcenniejsze. Co to będzie w przypadku Steve'a i czy to faktycznie będzie utrata bezpowrotna?
"Tajemnica Aleksandry" to znakomity thriller psychologiczny. Pomaga on zrozumieć zadawane rany, które krwawią dopiero po pewnym czasie. Każe również zastanowić się nad tym, czy ich opatrywanie może doprowadzić do tego, że sami stajemy się oprawcami? Tu nie chodzi jedynie o dywagacje nad prawem do zemsty, to refleksja o dążeniu do perfekcji i niedostrzeganiu popełnianych błędów.

 

http://www.filmweb.pl/Tajemnica.Aleksandry

 

 

 

 

 

bottom of page